16 lut 2019

Od Odette C.D Aaron

     Po otworzeniu oczu spodziewać się mogłam wszystkiego. W głowie, gdy otaczała mnie jeszcze powłoka ciemności, wymalował mi się obraz jakiegoś najzwyklejszego biura, który jednak nijak miał się do tego, czego świadkiem byłam naprawdę. Mój wzrok z trudem ujął tą oddzieloną od świata część apartamentu, a oddech zatrzymał mi się w płucach, kiedy swoją uwagą obdarowywałam każdy osobny element tego obrazu. O parę kroków oddaliłam się od Aarona, wędrując bliżej jedynego stolika otoczonego dwoma wiklinowymi krzesełkami. Ich odcienie były nieco wyblakłe — pasowały do barierek, które obrastały ciemnozielone, wręcz czarne, a więc już wymarłe pnącza przerośniętych roślin. Były zaniedbane, bardzo zaniedbane, a styczniowa pogoda [tak, tu mamy jeszcze styczeń] nie pomagała naturze tchnąć w nich życie. 
     Prawdopodobnie było to już niemożliwe. 
     Aaron, zapewne nie mogąc znieść mojego milczenia, przemówił w końcu spokojnym głosem:
     - O tym miejscu wiem tylko ja. Teraz też ty. — Słyszałam, jak ruszył do przodu. — Kiedyś notorycznie tutaj zaglądałem, gdy dręczyły mnie różne rozterki. 
     - Kiedyś — powtórzyłam, nadal wgapiona przed siebie. — Dawno cię tu nie było, co? — Moja dłoń mimowolnie musnęła całkowicie zmrożoną ziemię w jednej z doniczek. Nawet jej najmniejszy ślad nie pozostał na moich opuszkach palców. 
     - Tak, minęło trochę czasu. — Sam rozejrzał się dookoła. — Od kiedy zostałem prezesem to te miejsce od czasu do czasu grało rolę tylko w mojej pamięci. 
     - A gdyby znów mogło cię wyciszać? 
     W moich oczach mignął błysk, który sprawił, że twarz Aarona ściągnęła się w wyrazie zastanowienia. 
     - Co masz na myśli? 
     - Może gdyby te miejsce stało się piękniejsze to chętniej byś do niego wracał? Wszystko potrzebuje odrodzenia, nie tylko człowiek. — Dotarłam do pogrążonego w zadumie mężczyzny, mierząc się z nim łagodnymi spojrzeniami. 
     - Piękniejsze miejsce? W środku stycznia, o tak zmiennej pogodzie? — Stłumił rechot. — Wszystko zgniłoby z powrotem pod warstwą śniegu albo przy opadach deszczu. — I spotkał się z moim natarczywym spojrzeniem, które mówiło, albo wręcz warczało „bądź optymistą”. — Ale... to wcale nie taki głupi pomysł. 
     - Cudownie. 
     - Nieprawdaż? — Uniósł jedną brew, a to samo stało się z kącikiem ust. — Zazdroszczę Ci tej radości i dobrego nastawienia, Odette. 
      Jeszcze się nauczysz — przemówiłam z leciutkim uśmiechem. — Ale po części masz rację, ciężko będzie cokolwiek zrobić w zimę. Poczekamy na pierwsze znaki wiosny, jakieś przebiśniegi. Potem masz gwarancję, że całe dnie będę tu przebywać. — Fascynacja wręcz przesiąknęła mój głos. 
     - Byłbym z tego powodu szczęśliwy. — Westchnął tylko, po raz kolejny obdarowując te miejsce przelotnym spojrzeniem. Całe jego życie podporządkowane było pracy, bez miejsca na przyjemności, i mogłam to stwierdzić tylko patrząc w oczy, które kryły głębokie zmęczenie. 
     Rzuciłam Aaronowi mały uśmiech, będący podsumowaniem całej jakże motywującej do działania dyskusji, której mężczyzna nie mógł odeprzeć, zważywszy na mój upór maniaka. Potem wspólnymi siłami doszliśmy do wniosku, że wieje coraz większym chłodem, dlatego oboje zniknęliśmy za metalowymi drzwiami. Nawet nie domyśliłabym się wcześniej, że mogły kryć za sobą tak nostalgiczne miejsce, które wypełnia tak błogim spokojem. 
     Posprzątaliśmy po kolacji — niezwykle wytrawnej, bo były to oczywiście kanapki. Na zwieńczenie wieczoru pozwoliłam Aaronowi rozluźnić umysł kieliszkiem brandy, choć uderzała we mnie niesamowicie intensywna myśl, że i tak bez mojej zgody końcu by się jej napił. Gdybym nie wiedziała, że pała taką miłością do alkoholu, pomyślałabym, że „Brandy” jest imieniem kobiety, co byłoby już chyba szczytem nieporozumienia. 
     - To pościel dla ciebie. — Aaron podał mi do rąk idealnie złożoną pościel. Zdołałam zauważyć, że włosy mężczyzny za sprawą wiatru dalej były zmierzwione na wszystkie możliwe strony. Uśmiechnęłam się odrobinę na ten widok. 
     - Dziękuję. — Skinęłam głową w podzięce. — Ach, Aaron. — Napomknęłam cichym głosem, kiedy już odwrócił się ode mnie. 
     - Tak? 
    I znów widziałam go w pełnej krasie. 
     - Chciałabym pomieszkać tu dłużej, ale jako, że mam pokój w akademiku, będę tu na tyle, na ile pozwalają mi egzaminy — wyjaśniłam pokrótce, a on zdawał się zgadzać z każdym moim słowem.
     - Oczywiście. Śpij dobrze.
     - Ty też, Aaron. 
     Potem rozdzieliliśmy się w tym dużym, acz tak pustym apartamencie. I choć teraz zamieszkiwały go dwie żywe dusze, dalej wierzyłam, że samotność w takim miejscu może przygnieść psychikę człowieka niczym najcięższy głaz. W głowie mignął mi widok Aarona, który na przestrzeni tak wielu lat poświęcał każdą część siebie życiu za biurkiem. Nie mogłam powiedzieć, że satysfakcja i korzyści nie były tego warte, ale odnajdywałam w sobie także współczucie w związku z tym, jaką drogę sobie ugniótł pod stopami. Teraz chociaż wiedziałam, że nie jest kolorowo. 

***

     Nazajutrz, kiedy mój umysł stwierdził, że jest już wyspany, wygramoliłam się spośród przyjemnych kołder. Otoczyło mnie przyjemne ciepło. W odróżnieniu od akademika, tutaj przykładali wyjątkową wagę do porannego ogrzewania, z czego bardziej zadowolona być nie mogłam. 
     Musiało być naprawdę wcześnie. W każdym razie za wcześnie na powrót do biura, wobec tego zebrałam w sobie wszystkie umiejętności kucharskie, jakie tylko posiadałam, i przyrządziłam szybkie śniadanie w postaci zwykłego jajka z bekonem. Drugi talerz zostawiłam na stole z nadzieją, że Aaron za chwilę także wstanie pod wpływem jakiegoś głośnego impulsu, na przykład budzika. Pokryłam piżamę zaledwie szlafrokiem, a na nogi włożyłam buty, w których wcześniej przyszłam, i w tym stylu powiodłam schodami wprost do metalowych drzwi. 
     Na dachu apartamentu panował totalny chłód. Promienie wschodzącego słońca, które przedzierały się przez poszarpane, granatowe chmury nie sprawiło, że powietrze stało się cieplejsze. Szybko zatęskniłam za wnętrzem apartamentu, jednak wyrzucając tę myśl z głowy, wyłącznie ze swoich chęci zajęłam się tym wymarłym miejscem. Odnalazłam sprytnie schowane wiaderko z narzędziami, małą łopatką przekopałam przemarzłą, zaniedbaną ziemię i uczyniłam to samo z każdą doniczką, którą widziałam, i w której roślina nie prezentowała już żadnych znaków życia. Większość z nich, mokra oraz wyczerpana temperaturami, trafiła do wnętrza wiaderka, co uczyniłam także z rozległymi pnączami obrastającymi niedbale barierki.  
     Chwyciłam w ręce jedną z pustych doniczek, by przenieść je dalej, i omal nie dostałam zawału, aczkolwiek tragedia stać się musiała — widząc stojącego w drzwiach Aarona, dosłownie podskoczyłam z doniczką i niespodziewanie wypuściłam ją z rąk. Z głośnym hukiem rozbiła się o podłoże, a na mojej twarzy od razu wymalował się stan przedzawałowy. 
     - Nie strasz mnie tak! — Uniosłam głos, wpatrując się w mężczyznę.

Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz