24 lut 2019

Od Noah do Althei - Walentynki [1/2]

               Tak, dziś Walentynki. Całe tabuny ludzi stają na głowie, biegają po sklepach, myszkują po lokalach i główkują nad tym, jak sprawić, aby ich druga połówka była zachwycona. Wokół mnie wiszą czerwone plakaty, balony w kształcie serca, kiczowate ubrania z żałosnymi nadrukami, które w zamyśle autora miały być zabawne i całe mnóstwo dziwacznych gadżetów, ozdobionych przeuroczymi serduszkami. Dla mnie – miejscowego dziwaka, widok otyłych aniołków z łukiem w dłoni, czy wszędobylskich róż, będących do nabycia wywołuje swoisty dreszcz, dlatego staram się zignorować środowisko przesiąknięte miłością ‘na pokaz’ i uznać ten dzień za niczym się niewyróżniający.
Pomaga mi w tym stary Smith, który zaczął nienawidzić Walentynki po tym, jak zmarła jego żona. Obaj stoimy właśnie oparci o ścianę zakładu, otoczeni siwą chmurą gęstego, papierosowego dymu.
— Cholerna pokazówka.
— Racja, Noa. Kiedyś miłość była uczuciem łączącym ludzi na całe życie, teraz spłyca się jej znaczenie i to, czy kupisz dziewczynie chrzaniony balon w kształcie serca, definiuje, czy kochasz swoją partnerkę. — zdeptał peta i wydał z siebie ciche westchnienie.
Mnie i staruszka dzieli przepaść. Nie tylko pod względem wieku, ale i wielu przekonań, jednak mam wrażenie, że ten mężczyzna rozumie mnie lepiej niż mój własny brat, czy jakikolwiek rówieśnik.
— Dobra, koniec obijania się, młody. Właśnie ktoś nadjeżdża. — kiwnął głową w kierunku zbliżającego się do nas eleganckiego samochodu.
— Ładna bryka. — mruknąłem do siebie, a Smith odszedł w kierunku swojego ciasnego gabineciku, zostawiając mnie z klientką, która właśnie wysiadła z pojazdu.
— Dzień dobry. — subtelny, kobiecy głos rozniósł się w pobliżu, a drobna sylwetka brunetki rozpędziła chmurę unoszącego się dymu, zmuszając mnie do rzucenia papierosa na ziemię.
Z zaciekawieniem zmarszczyłem brwi i zaplotłem dłonie na klatce piersiowej, zastanawiając się, co taka kruszyna robi w takim miejscu.
— W czym mogę pomóc?
— Potrzebuję przeglądu samochodu, panie… — uniosła na mnie swój przeszywający, szaro-błękitny wzrok w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Brown. — po zmierzeniu jej surowym spojrzeniem, wysunąłem do przodu rękę, co odwzajemniła, zwieńczając to ostrożnym, aczkolwiek pewnym siebie uściskiem.
— Brown… Coś mi to mówi. — powtórzyła moje nazwisko z zaintrygowaniem, usilnie próbując wydobyć coś ze swojej pamięci, na co zareagowałem niezbyt entuzjastycznym westchnieniem, domyślając się, co zaraz nastąpi.
— Aaron Brown? — zmarszczyła brwi i ponownie obrzuciła mnie spojrzeniem, jednak nie wyglądała na przekonaną tego, co mówi. — Wygląda pan inaczej niż w gazetach.
— Bo to nie ja, a mój brat. Jestem Noah.
Otworzyła szerzej oczy, przyglądając mi się z zainteresowaniem. Zapewne do jej głowy cisnęły się dziesiątki pytań, które chciała do mnie skierować, jednak nasza świeża relacja na to nie pozwalała. Dlaczego brat biznesmena nie pracuje razem z nim w biurze? Dlaczego nikt nie wie o moim istnieniu? Jakie były motywy wyboru Aarona na prezesa, a nie mnie? Jakie są powodu tego, że ojciec nie zapewnił mi lepszej pracy, ani nie wspiera mnie finansowo? Dlaczego jestem tym gorszym – wyrzutkiem? Problem w tym, że sam nie znam odpowiedzi na te pytania. Przeważnie, gdy ktoś je zadaje, wzruszam obojętnie ramionami i zatracam się w myślach, po raz kolejny próbując samemu odnaleźć rozwiązanie.
Dlaczego ja?
— To dlaczego znajdujesz się tu, a nie w biurze? — utkwiła wzrok na wybijającym się na tle miasta wieżowcu i ponownie jej oczy zatrzymały się na wysokości mojej twarzy.
Nie otrzymała odpowiedzi. Jedyne, na co się wysiliłem, to cichy pomruk dezaprobaty, który miał za zadanie zakończyć ten cholernie niewygodny dla mnie temat.

Alth?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz