23 lut 2019

Od Sarah cd. Conrad

Dziewczynka stękała uparcie, że chce pogłaskać konia, po kryjomu zbliżając się do klaczy.
– Ładnie pyta, nie musi się PANI zgadzać – powiedział, kładąc nacisk na „zwrot grzecznościowy". Gdyby tylko nie było tu dziecka, śmiało powiedziałabym coś w stylu „proszę się nie zesrać, PROSZĘ PANA", jednak ostatki kultury osobistej wskazywały mi, żebym powstrzymała się od tego przy dziewczynce.
– Możesz – popatrzyłam na nią. Klacz wierciła kopytem w ziemi z niecierpliwością. – cmoknij, to schyli łeb – dodałam, a dziewczynka podeszła, układając usta w dziubek, a chwilę później zawzięcie głaskała klacz po chrapach, która przymknęła oczy. Patrzyłam się na to chwilę, przypominając sobie, że ostatni raz,
kiedy miałam do czynienia z dzieckiem, był kilkanaście lat temu - gdy sama byłam dzieckiem i bawiłam się z bratem. Cały czas czułam na sobie przewiercające spojrzenie mężczyzny, byłam tylko ciekawa, co takiego ono wyrażało?
– Możesz się nawet przejechać, jeśli chcesz, i jeśli tata ci pozwoli – powiedziałam po chwili, widząc jaką radość sprawia jej samo głaskanie konia.
– Wolałbym jednak w zamkniętej przestrzeni – usłyszałam, a na moją twarz wstąpił uśmiech.
– Jasne. Mieszkam niedaleko, chcesz się przejść? – spojrzałam na dziewczynkę. – wymienimy konia na bardziej spokojnego i pokażę ci podstawy, chcesz? – spytałam dziewczynkę, a tej momentalnie zaświeciły się oczy.
– Po obiedzie, jeśli się PANI zgodzi – usłyszałam ponownie. Popatrzyłam się na mężczyznę, mrużąc oczy w milczeniu. Dziewczynka natychmiastowo zaczęła marudzić, a ja zaczęłam się zastanawiać jak długo jeszcze zamierza podkreślać zwroty grzecznościowe. Nie jest stary, abym zwracała się do niego per pan, chyba?
– Pewnie, jak wam pasuje – wzruszyłam ramionami, wskakując na konia. – w każdym razie mieszkam przecznicę stąd, nie wiem nawet czy można tak powiedzieć. Po prostu za lasem. Dom jest duży i tylko jeden, na pewno traficie – powiedziałam, upewniając się, że dziewczynka odeszła od klaczy, po czym zebrałam ją i ruszyłyśmy stępem w drogę powrotną.
Na miejscu dałam jej odpocząć w boksie, częstując jabłkiem. Nie tracąc ani chwili wzięłam na lonżę jednego z trzech koni będących w treningu, gdyż musiałam się ze wszystkim wyrobić do przyjazdu dziewczynki i jej opiekuna, gdyż nie byłam pewna, kim dla niej był. Po półtorej godziny, gdy szarpałam się akuratnie z ostatnim, najcięższym koniem, na podjazd zajechało auto, a z jego wnętrza wysiadła znajoma mi już dwójka. W oczy rzuciła mi się zachwycona dziewczynka, która oglądała wszystko z zainteresowaniem. Pogoniłam batem wlekącego się noga za nogą konia, a ten strzelił z zadu, wchodząc w fazę lotu w galopie. Pięć minut później zwinęłam lonżę, puszczając konia wolno na pastwisko obok, na którym pasła się reszta koni. W międzyczasie zauważyłam, jak dziewczynka i jej tata do mnie podchodzą.
– Chodź, pokażę ci Jinx, na którym będziesz jeździła – powiedziałam po przywitaniu, wystawiając w jej stronę rękę, którą pochwyciła z radością, podskakując. – To siedmioletni wałach, startowaliśmy razem na międzynarodowych zawodach, jest naprawdę ułożony – powiedziałam, widząc nieufne spojrzenie ciemnowłosego. Nie przejmując się tym, osiodłałam szybko konia, gdyż chwilę wcześniej został wyczyszczony. Przypięłam lonżę do ogłowia, wyprowadzając Jinx ze stajni. Skierowaliśmy się w stronę odkrytej ujeżdżalni wyłożonej podłożem kwarcowym.
– Można do pani zapisać córkę na jazdy? – spytał nagle, rozglądając się i przyglądając koniom. Miałam szczęście, że zostały wcześniej wyczyszczone z wszechobecnego błota i nie wyglądały na szkapy. W rzeczywistości były bardzo wartościowe, nieważne jakby się prezentowały.
– Och, nie prowadzę żadnej szkółki. Konie są moje i tylko ja na nich jeżdżę, ale są w obiegu. To znaczy, ja je kupuję, trenuję, a następnie sprzedaję, tylko Jinx i Joko są tutaj na stałe, dlatego też dam panu mój numer. Proszę dzwonić, kiedy tylko Daphne będzie miała ochotę pojeździć. Jestem tu zawsze, nikogo oprócz mnie tutaj nigdy nie ma – opowiedziałam pokrótce, jak działa fakt, że mam stajnię. – pracuję jako trenerka w jednej stadninie w mieście, ale tam akurat trzeba by się zapisać na lekcję. Tutaj, nie – podpięłam popręg wałachowi, sadzając dziewczynkę na jego grzbiecie i regulując strzemiona.
– No dobra, ale chyba wolałbym, żeby jeździła bardziej prywatnie... Nie, że mam coś do większych stajni, ale wiem jak bywa z końmi szkółkowymi... – zaczął. – więc .. nie wiem, no... Tak, żeby do Pani przyjechała raz w tygodniu, albo z dwa.. nawet pokarmić, to pewno byłaby w niebie.
– W stadninie nie ma koni stricte szkółkowych, to sportowa stajnia, ale jasne, jak wam pasuje, tak przyjeżdżajcie. Mam dużo koni i dużo roboty przy nich, dlatego zawsze coś się znajdzie dla Daphne. To pańska siostra, jeśli można spytać? – po zadanym pytaniu, mężczyzna zaśmiał się głośno, i chyba szczerze. Ja w międzyczasie tłumaczyłam dziewczynce fenomen ruszania stępem i poprawnego dosiadu, a ta starała się, jak tylko umiała.
– Aż tak młodo wyglądam? Daphne to moja córka – odparł.
– Gdybym tak stwierdziła, to PAN by się jeszcze obraził, że postarzam – powiedziałam z nikłym uśmiechem, jednak o dziwo, nie było ani krzty ironii, czy czegokolwiek innego, negatywnego w moim tonie.
– Dobra, to może tak. Conrad jestem, a pani jak się nazywa? – powiedział, przestając się śmiać.
– Sarah – odpowiedziałam z niemalże namacalną satysfakcją, następnie tłumacząc dziewczynce, czym to takim jest kłus, anglezowanie i siad roboczy.

Conrad?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz