26 lut 2019

Od Thomasa do Dianthe [Walentynki 2/2]

Czekaliśmy na szczęśliwą wybrankę, która wybierze sobie partnera na dzisiejszy wieczór. Każdy trzymał kciuki za Vincenta, ponieważ on jedyny był wolny, przed występem uśmialiśmy się także, co by było, gdyby fanka wybrała mnie; zajętego geja, który ma problem ze swoim chłopakiem. Co by z tego wynikło? Nie chciałem wiedzieć, ale szansa, że zostanę wybrany, była jak jeden do pięciu.  Mimo to moje szanse nieco wzrosły, ponieważ byłem tak jak Vincent, byłem piosenkarzem, a zazwyczaj to nich lecą dziewczyny; tylko czemu?
Drzwi garderoby się otworzyły, stanęła w nich szczupła, dość wysoka brunetka o długich włosach, spiętych w wysoki kucyk z prostą grzywką i dużych brązowych oczach z nosem na okularach. Delikatnie się uśmiechnęła.
- Dzień dobry.
- Cześć, ty jesteś szczęśliwa fanką? - dziewczyna lekko pokiwała głową, starając się uśmiechnąć. Nie wyglądała na typową zakochaną w nas dziewczynę, przypominała bardziej kogoś, kto pojawił się przypadkiem. To też by tłumaczyło jej zachowanie podczas losowania, w ogóle nie zdała sobie sprawy, że została wybrana.
- Świetnie. Nie tracąc czasu, z którym z nas chciałabyś pójść na romantyczną kolacje? - zapytał Harry, wskazując głównie na mnie i na Vincenta. Posłałem mu rozbawione spojrzenie i poklepałem po plecach, machając głową w jego stronę, dając znać dziewczynie, by wybrała jego. Ta bez ogródek zgodziła się na Vincenta, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Dobry wybór – posłałem nieznajomej kciuki w górze i puściłem oczko. Vincent chwycił kurtkę i miał się już zbierać z „nową dziewczyną”, kiedy do pokoju wszedł kierownik występy. Miał zdezorientowane oczy, spojrzałem jakby sparaliżowanym wzrokiem na Vincenta, który był już w progu.
- Mam złą wiadomość – oznajmił, ale nie dokończył. Zamiast tego podszedł do mnie i szepnął mi na ucho: Zamień się z nim, dzwonili ze szpitala, jego matka miała wypadek. Przełknąłem ślinę, niezręczna sytuacja… spojrzałem speszony na kolegów i dziewczynę, która ciągle czekała. W końcu wziąłem masę powietrza do płuc, które mi uciekło, podczas tej nowiny: biedny Vincent, została mu tylko rodzicielka, ojca już dawno temu stracił, gdy dostał wylewu. Próbując się uśmiechnąć, podszedłem szybkim krokiem do Vincenta, odebrałem mu dziewczynę i powiedziałem:
- Zmiana planów, ty musisz coś załatwić. Ja się nią zajmę – nim zdołał wykrzyczeć swe oburzenie, tak jak pozostali członkowie, zniknąłem z dziewczyną za drzwiami i kierując się do wyjścia. Dopiero gdy wsiedliśmy do limuzyny, odetchnąłem nieco. Bałem się, że któryś z nich wybiegnie do mnie i zażąda wyjaśnień.
- Tak właściwie, to jak się nazywasz? - zacząłem rozmowę. Po przedstawieniu się, wyjaśniłem zaistniałą sytuacje. Dianthe skinęła głową i spojrzała na notatnik, jaki trzymała w dłoni. Zerknąłem na niego i nim zadałem pytanie, wyjaśniła, że pisze artykuł.
- Czyli nie jesteś naszą fanką? - zgadywałem, a ona niepewnie pokiwała głową. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
- To chyba dobrze. Wiesz, zazwyczaj dziewczyny, które lubią naszą muzykę, są skłonne się na nas rzucić i pocałować, ale ciebie chyba nie muszę się bać – na te słowa Dianthe lekko się uśmiechnęła. Dziewczyna poprawiła się nieco na kanapie samochodu, ewidentnie coraz bardziej się rozluźniając.
- Nawet jeśli bym była zagorzałą fanką, chyba mam jakiś zapas przyzwoitości - stwierdziła nieco rozbawiona. - Ale, jeśli mam być szczera, chciałabym inaczej wykorzystać tę sytuację.
- Chcesz o coś zapytać?
- Najpierw o zezwolenie na przeprowadzenie wywiadu - uśmiechnęła się nieznacznie i wyciągnęła z torebki identyfikator informujący o jej zawodzie. - Chciałabym napisać artykuł do najnowszego tygodnika – przyjrzałem się identyfikatorowi i na chwilę się zamyśliłem. Skoro miałem już z nią spędzić czas z okazji walentynek (za co Oli mnie zabije), niech chociaż ten czas minie na przyjemnej rozmowie.
- Pod jednym warunkiem. Po wywiadzie po rozmawiasz ze mną jak koleżanka.
Przekrzywiła delikatnie głowę, jakby nie do końca rozumiejąc znaczenie tych słów.
- Co masz na myśli? - spytała, patrząc na niego. Na chwilę się zastanowiłem, jak jej to wytłumaczyć.
- Po prostu sobie porozmawiamy, miło spędzimy czas, opowiemy o sobie… takie… „zaznajamianie się”? - bardziej zapytał, niż oznajmił. Wzruszyła delikatnie ramionami.
- Nie widzę problemu - stwierdziła. - Więc jak, możemy zacząć? - pokiwałem głową. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
Artykuł, jak artykuł, pytania jak pytania. Opowiedziałem krótką historię kapeli; jak się poznaliśmy (musiałem jakoś ominąć fakt o więzieniu, więc trochę zajęło mi przemyślenie tej historii), skąd nazwa kapeli, dlaczego taka muzyka, od kiedy gram na gitarze i śpiewam, jak się dogadujemy, jakie były nasze początki i takie tam inne bzdety. Na sam koniec opowiedziałem krótką historyjkę, jak Harry dostał zły adres i pojechał w złe miejsce na koncert, a my musieliśmy grać na czas. Rozmowę na ten temat dokończyliśmy w restauracji, gdzie zamówiliśmy danie dnia i kawę.
- Bardzo ci dziękuje – powiedział zapisując ostatnie słowa w notesie i chowając telefon, na który nagrywała rozmowę, na wypadek, gdyby czegoś zapomniała. Potem nadeszła pora, by Dianthe spełniła część swej umowy.
- Więc, Dianthe, długo pracujesz w jako redaktorka?
Zamyśliła się na chwilę, jakby zaskoczona moim pytaniem.
- Jeśli liczyć małe artykuły, które pisałam na studiach i jako stażystka, będzie jakieś osiem... No, dziewięć lat. Ale prawdziwą karierę zaczęłam niecałe cztery lata temu.
- To całkiem nieźle. Ja zamiast znaleźć sobie normalną pracę, wypełniam tylko zlecenia - zmarszczyła delikatnie brwi.
- Przecież musisz dobrze zarabiać jako muzyk - mruknęła. - Po co dodatkowe zlecenia?
- Bo nigdy nie wiadomo, jak się potoczy przyszłość kapeli – wytłumaczyłem.
- Przecież nawet jeśli nie wiadomo, macie na tyle dużo, że nie musicie przejmować się najbliższą przyszłością – stwierdziła.
- Wolę być ubezpieczony – stwierdziłem i postanowiłem zmienić temat, z tego względu, że nie chciałem jej tłumaczyć swoich myśli, które z jednej strony były związane z więzieniem, drugie z ojcem, a trzecie jeszcze z nie wiadomo czym. - Planowałaś coś na walentynki?
Potrząsnęła delikatnie głową.
- Początkowo tylko szukanie tematu na artykuł i ewentualnie pisanie go. Koncert wypadł dość... Niespodziewanie. I w ostatniej chwili – mruknęła. Skinąłem głową i wsadziłem widelec a danie, jakie nam podali. Mięso było bardzo smaczne, tak jak ziemniaki. Dobrze zjeść porządny obiad po koncercie, chociaż równie pyszny miałbym w domu.
- A i tak miałaś szczęście, wylosowanie twojego numeru było jak jeden do... pięciuset – stwierdziłem, przypominając sobie widok ze sceny i próbując na oko policzyć, ilu mieliśmy widzów.
- Cóż... - zaśmiała się, choć była w tym nutka nerwowości. - To nawet nie mój bilet. Mam nadzieję, że przyjaciółka jednak nie zrobi mi wyrzutów – na te słowa cicho się zaśmiałem.
- Oddała ci go?
- Uhm... Tak. Można tak powiedzieć - oparła głowę na dłoni. - Po prostu wypadła jej randka, a nie miała co zrobić z biletem na ostatnią chwilę.
- No zobacz, oddała ci bilet i sprawiła, że ty także wylądowałaś na randce - uśmiechnąłem się. Machnęła delikatnie ręką.
- Nie traktuję tego jako randki - stwierdziła bardzo szczerze.
- Może i dobrze, mój chłopak i tak mnie zabije z zazdrości – stwierdziłem, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz nazwałem Oliego swoim chłopakiem. Poczułem się z tym dziwnie. Dianthe przekrzywiła głowę, nieco zaskoczona.
- Zgaduję, że tego mam nikomu nie mówić - powiedziała dopiero po chwili. Popatrzyłem na nią speszony, dopiero teraz zdając sobie sprawę z wypowiedzianych słów.
- Jak najbardziej – odparłem i uderzyłem się w czoło. - Durny jestem – mruknąłem sam do siebie. Potrząsnęła delikatnie głową.
- Spokojnie, po prostu zdziwiło mnie, że ufasz komuś o takim fachu - mruknęła. - Mało osób z... Twoich kręgów darzy mnie zaufaniem.
- Chyba mam za mało doświadczenia, ale dzięki, że o tym mówisz. I mam nadzieje, że ta informacja się nigdzie nie pojawi, bo chociaż moi znajomi to wiedzą, nie wiem jak zareagują słuchacze.
- Obiecuję, że nigdzie to nie trafi - odparła, posyłając mu ciepły uśmiech. - Cóż... Na pewno wśród żeńskiej części byłby wielki zawód.
- Dziękuje Dianthe i masz racje. Do tego kumple zabili by mnie za taką informację na forum.
Potem porozmawialiśmy na luźniejsze tematy. Dianthe mi nieco opowiedziała o sobie, o swoich zainteresowaniach, co także zrobiłem. Wymieniliśmy się małymi uwagami, opowiedzieliśmy śmieszne historyjki z życia i czas upłynął w miłej atmosferze. Zdjęliśmy nasze obiady, wypiliśmy kawy, a na deser dostaliśmy wielki pucharek wspólnych lodów. Zapłaciłem za naszą dwójkę, po czym wyszliśmy z restauracji, bo drodze wyjąłem z wazonu przy drzwiach czerwoną różę. Nie była mokra, bo kwiaty nie były wsadzone do wody, chociaż były prawdziwe. A to tylko dlatego, by tacy mężczyźni jak ja, mogli zabrać stamtąd piękny okaz dla swej wybranki. Weszliśmy do limuzyny, w której dałem jej kwiat, po czym pojechaliśmy pod jej dom.
- Miło było spędzić z tobą czas – powiedziałem, gdy staliśmy przed jej kawalerką.
- Mogę to samo powiedzieć – uśmiechnęła się lekko.
- Jeśli będziesz chciała jeszcze pogadać, nie bój się podejść. Jak coś, jesteś moją prywatną redaktorką – puściłem jej oczko, po czym się pożegnaliśmy. Dianthe poszła do swojego lokum, a ja wróciłem do mojego, gdzie czekał na mnie Oli. Musiałem nadrobić walentynki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz