27 lut 2019

Od Kena do Sarah

- Toffie, Julia, idźcie sobie w końcu – odgarnąłem po raz kolejny sfinksy od mojej miski z płatkami w środku. Jako kociaki jeszcze garnęły się do mleka, choć to na pewno nie jest takie, jakie zwykle piły. Te jednak nie rozumiały nic z moich słów i cały czas pchały swoje pyszczki do białej miski.
- Paniczu Ken, zostaw je. Niech się napiją, najwyżej będą miały potem nauczkę – głos zabrała kucharka Sylvia, która trochę dalej smażyła naleśniki na śniadanie. Ja sobie darowałem i zrobiłem płatki. Myślałem, że to będzie dobra decyzja, ale… chyba się trochę myliłem, biorąc pod uwagę to, że nie dają mi w spokoju zjeść.
Wyprostowałem się, pozwalając rodzeństwu na wypicie mleka i zerknąłem w stronę Nutelli. Jak zwykle jadła z niepewnością, rozglądając się co jakiś czas wokół siebie. Wróciłem wzrokiem do małych sfinksów, które w najlepsze chłeptały swoimi językami. Westchnąłem. To sobie pojadłem…
- Mówię nie!
Zwróciłem głowę w stronę wejścia do kuchni, z której dochodził do mnie krzyk Feline. Kobieta weszła do pomieszczenia wraz ze swoją córką. Sky ewidentnie nie była zadowolona, więc to jej musiała przed chwilą odmówić.
- Co się stało? - spytałem. Feline popatrzyła na mnie swoimi granatowymi oczami, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć i zbyła mnie machnięciem ręki, podchodząc do soku pomarańczowego i nalewając go sobie trochę. Przeniosłem swój wzrok na małą Sky, oczekując od niej odpowiedzi. Odwzajemniła moje spojrzenie, po czym zrobiła z ust małą podkówkę.
- Leslie z przedszkola zaczęła chodzić na jazdę konną i chwaliła się, jak to fajnie jest jeździć. Też bym chciała spróbować… - wyznała, wbijając swój wzrok w podłogę. Nie musiała kończyć, domyśliłem się reszty tej historii. Jej matka nigdy nie przepadała za zwierzętami, nawet za sfinksami w domu, co jakiś czas również przyłapuję ją, jak niechętnie spogląda na mojego psa. Podejrzewam, że jeśli Sky spodobałaby się jazda, to ojciec kupiłby jej kucyka, a Feline z kolei nie byłaby zadowolona z kolejnego zwierzęcia, nawet jeśli nie byłoby bezpośrednio trzymane w domu.
- Nie zezwalam, mówiłam to już. Konie śmierdzą i są brudne. Poza tym nigdzie dzisiaj nie mogę jechać, muszę załatwić dużo spraw. Sama – Feline ponownie się odezwała.
- Właściwie to każde zwierze śmierdzi i jest brudne, Feline… - odpowiedziałem i wziąłem swoją miskę z płatkami w dłonie. Kocięta w końcu miały dosyć i poszły się pewnie pobawić. Dostrzegłem zmieszanie na twarzy Feline, jednak nic nie odpowiedziała. Pozbyłem się resztek mojego śniadania.
- A jeśli ty nie możesz, to ja jestem wolny i mogę się zaopiekować Sky i wziąć ją na tę jazdę – dopowiedziałem, wkładając naczynie do zmywarki. Ciemnowłosa od razu spiorunowała mnie wzrokiem. Ups, czyżbym zrobił coś, czego nie chciała? Jak mi przykro…
- Naprawdę?! - Sky za mną od razu się ożywiła. Odwróciłem się do niej z uśmiechem na ustach, a ta od razu podbiegła i mnie przytuliła. Pogłaskałem ją po głowie. Po spojrzeniu na Feline dostrzegłem na jej twarzy lekko drwiący uśmiech.
- Tylko jak wy tam dojedziecie? Nie macie samochodu.
- Ja ich zawiozę – do kuchni wszedł Chalcedony. Chyba pierwszy raz się uśmiechnąłem na jego widok.
- A nawet odbiorę, jeśli będzie taka potrzeba – dopowiedział, na końcu puszczając w moją stronę oko. Kochany brat. - W zamian za to, Kenuś, możesz posprzątać mój pokój – I czar prysł. Feline częściowo wkurzona wyszła z kuchni. Ja za to przybiłem z bratem żółwika. Sky wraz z Chalcedonym zajęli się jedzeniem śniadania, a ja w tym czasie poszedłem się przebrać do swojego pokoju. Przed wyjściem z domu wpadłem jeszcze do kuchni, zabierając swoje okulary, które ponownie zostawiłem.
Wpuściłem Nutellę pierwszą do samochodu brata, sam następnie siadając za kierowcą. Obok mnie na siedzisku usiadła Sky, a przed nią znajdował się przyjaciel Chalcedonego Try. Przez całą drogę mała Loretto cieszyła się na myśl, że jednak będzie mogła spróbować jazdy konnej. Śniła również wymysły nie z tej ziemi odnośnie konia, na którym będzie jeździła. Różowy z tęczową grzywą, może skrzydłami, może z rogiem, choć nie gardziłaby „pegazo-jednorożcem”. Nie miałem serca poprawić jej na „alikorna”. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać z jej marzeń. Dojeżdżając na miejsce, wypaliła nagle, że żartuje i wie, iż takie konie nie istnieją i są w bajkach. Pogłaskałem ją po głowie.
W końcu dojechaliśmy. Czarny samochód brata zatrzymał się na piaszczystej drodze, po czym wysiedliśmy. Ciekawe, czy branie ze sobą Nutelli było dobrym pomysłem. Biorąc pod uwagę to, że są tu inne zwierzęta, to niekoniecznie. No ale mówi się trudno, w samochodzie raczej jej nie zostawię. Dostrzegłem, jak z oddali szła w naszą stronę pani ubrana w koszulkę polo z kozakami na nogach.
- Dzień dobry! W czym mogę pomóc? - spytała, nim żadne z nas zdążyło się ruszyć.
- Nasza siostra chciałaby zacząć uczyć się jazdy konnej – rzekłem, kładąc dłoń na głowie Sky obok mnie.
- Przybyli państwo w idealnym momencie, za chwilę zacznie się lekcja początkujących jeźdźców – powiedziała, składając swoje dłonie, jak do klaśnięcia. Następnie wskazała nam drogę, z której szła.
- Tą drogą prosto natrafią państwo na naszą instruktorkę, Sarah O’Hara. Szatynka z piegami, powinni ją państwo poznać. Proszę się ją spytać odnośnie lekcji, powinna wszystko wyjaśnić. A teraz przepraszam – wyjaśniła, po czym minęła nas i poszła dalej.

Sarah?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz