27 lut 2019

Od Wandy cd Nivana

— Nie układa — zaczął, a ja już się skrzywiłam, już drgnęłam, choć nadal skupiałam się na końcówce papierosa, który nagle zaczął mi niezwykle ciążyć. — Wiesz, Renee ma dziewczynę i kawiarenkę — kontynuował, a przecież zaczynało się całkiem nieźle, więc pozostawało pokiwać głową i uśmiechnąć się trochę szerzej. — Yamira narzeczona jebie na kasę.
I słowo narzeczona wybrzmiało w uszach niezwykle gorzko, papieros nagle stał się jednak przydatny, spojrzenie mimowolnie przeniosło się na palec serdeczny, na którym jeszcze rok czy dwa lata temu widniał ogromny, zielony kamień, a w głowie była jakaś nadzieja.
Już nie ukrywałam ewidentnego niezadowolenia i skrzywienia na twarzy. Po co, jak Nivan i tak raczej bez problemu mógł się domyśleć.
— Watson mieszka w okolicy, ale już wiesz, bo inaczej by mnie tu nie było, nie — dodał jeszcze, parskając śmiechem i uśmiechając się, a ja to odwzajemniłam, nawet jeżeli z ciężkością. Watsona po prostu wolałam unikać. — Falka jakoś sobie radzi, zresztą, Xav też. Oboje gdzieś wybyli. Rav się ustawił, ma żonę... Dziecko.
A uśmiech zniknął, niebieskie oczy zalśniły i dłonie zacisnęły w piąstki. Westchnęłam głośno, szybko rzucając niedopałek na ziemię i przydeptując go obcasem, by następnie szybko rzucić się na szyję mężczyźnie, przyciągnąć, pogłaskać po włosach i do uszka wyszeptać, że przecież będzie dobrze.
— No już, Nivuś, słońce ty moje, nie ściskaj tak piąstek, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę — mruknęłam, przyciągając go jeszcze odrobinę mocniej, mając nadzieję, że przynajmniej go nie uduszę. — Chodź, schowamy się do mnie, zrobię ci herbatę, pogłaszczesz psa... Nie ma sensu stać na tym mrozie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz