23 lut 2019

Od Charlie cd. Ophelia

     Próbuję wyciąganąć dziecko ze stawu, lecz ona szamota się, uniemożliwiając mi jakąkolwiek pomoc. Niespokojnie kręci nogami, rękoma zaś wymachuje na wszystkie strony. Kiedy udaje mi się usadzić ją na brzegu, tyłem do wody, mam wrażenie, że dziewczynka zdążyła się zaprawić — drżała z zimna, jej usta nabrały barw charakterystycznej szarości, otulam więc własną kurtką zziębnięte ramiona, wystawiając się na zimowy chłód. Wokół mnie zbiera się coraz to liczniejsza grupa gapiów, mierząc nas oboje zaciekawionymi spojrzeniami. Przemoczona do najcieńszej nitki ośmiolatka potrzebuje ciepła, więc zdecydowanym ruchem okrywam ją szczelnie moim ubraniem i proszę jedną z osób obok, by pilnowała dziecka. Nie bacząc na odpowiedź, wstaję i prędko podchodzę do pierwszego lepszego sklepiko-stoiska i zamawiam ciepłą, lecz nie parzącą herbatę. Gdy dostaję ją w ręce, obiecuję, iż zapłacę za dwadzieścia minut i wracam do ośmiolatki. Niemalże siłą zmuszam ją do wypicia, a kiedy mi się udaje, wszystko idzie samo — mała bierze coraz to bardziej łapczywe łyki.
     — Koniec widowiska — mówi ktoś z tyłu. — Okażcie trochę rozumu.
     Oglądam się za siebie przez lewe ramię. Osobą odganiającą tłum zainteresowanych spojrzeń okazuje się być dziewczyna, której kurtka ucierpiała przez dzieciaka. Posyłam jej słaby uśmiech, kiedy zbliża się do nas, pokonując dzielący dystans. Zignorowałam jej wcześniejszą prośbę na rzecz ratowania dziewczynki, więc teraz odzywam się, byleby nie wyjść na gbura.
     — Naprawdę? — pytam, gdy kuca obok. — Nie dość, że ten mały szatan ubrudził ci spodnie, teraz proponujesz mi pomoc? Charlie. — Podaję jej wolną dłoń. — A to Molly i... naprawdę żałuję, że poszłam z nią na ten spacer.
     — Ophelia. — Ściska ją, delikatnie potrząsając. — I tak, dokładnie tak!
     Zacisnęłam usta, wykrzywiając je w dość nieszczery uśmiech, znacznie różniący się od tego kilka chwil temu. Dziewczynka zdążyła wrócić do siebie, więc nie odpuszcza sobie okazji na wtrącenie się do rozmowy.
     — Super będzie z tobą wracać — mówi wyszczerzona.
     — Z panią — poprawiam.
     — Z tobą, to Octavia — zaprzecza i kręci głową.
     — Chryste, nie Octavia, tylko Ophelia — jęczę, na co kobieta śmieje się cicho. — Możemy już iść?
     Obie kiwają, więc wstajemy z zimnej ziemi. Molly początkowo potrzebuje pomocy z chodzeniu, co w głębi duszy usprawiedliwiam czystym lenistwem. Po kilku minutach zachowuje się jak nowonarodzona, ze wszystkich sił starając się popisać przed Ophelią. Przyznaję, że mieszkamy kawałek drogi stąd i jeżeli uważa, że to trochę daleko, zawsze może wrócić, bo do niczego jej nie zmuszam. Spotykam się jednak z odmową, więc milknę i po prostu godzę się z faktem, że obie zarobiłyśmy nową towarzyszkę niedoli.
     — No to… niedawno wprowadziłaś się do miasta? — pytam, nawet nie spuszczając wzroku z chodnika.
     — Tak, na to wygląda — odpiera.
     Zamykam usta, nawet nie szukając innego tematu do rozmowy. Po prostu idziemy przez miasto i pilnujemy, by Molly nie wpadł do głowy idiotyczny pomysł pokroju kąpieli w jeziorze. Czasami jedna z nas coś powie, lecz albo jest to zbywane przez drugą, albo potwierdzane krótkim “mhm”. Dziewczyna jest ode mnie wyższa o kilka centymetrów, więc za każdym razem zadzieram lekko głowę, chociaż jest to nieporównywalne do przypadków, kiedy rozmawiam z jakimś wysokim typkiem ze szkoły.
     Zatrzymujemy się nieopodal mojego domu.
     — Jest nieco dalej, ale myślę, że powinnyśmy już się pożegnać. Nie zaciągnę cię w las — mówię cicho. — Ewentualnie możemy… huh, mogę podrzucić małą i pójdziemy na kawę, tę obiecaną. Nie chcę być ci dłużna do końca życia, a jak teraz sobie pójdziesz, darmowa kawa przepadnie.
     Stoimy tak jeszcze chwilę, a kiedy Molly zaczyna ciągnąć mnie za rękaw, Ophelia zgadza się. Proszę, by poczekała na mnie tutaj i pędzę z dzieciakiem do naszych matek. Z przepraszającym wzrokiem odstawiam ją do salonu i wychodzę, obiecując, że wrócę niedługo. Kobieta, wedle umowy, niemal nie ruszyła się z miejsca. Nie mam dziewczynki do opieki, dzięki czemu pozwalam sobie na większe zainteresowanie nową znajomą. Chcąc nie chcąc, mam ochotę na zbombardowanie jej pytaniami, lecz raz, to nie w moim stylu, dwa, nagle mam w głowie pustkę i czuję, jak pytania ulatują z niej, niczym para wodna z czajnika.
     — Pójdziemy do tej kawiarni, altanki czy jakkolwiek to się zwie — informuję. — Flora.
     — Jasne.
     Po drodze próbujemy nawiązać jakiś kontakt, co całkiem nam się udaje — część spaceru poświęcamy żartom, dzięki czemu łamiemy kolejną barierę niezręcznej ciszy.
     Stoję przy blacie i składam zamówienie, spoglądając przy tym na Ophelię.
     — Latte Macchiato, czekoladowa muffinka i… — zatrzymuję się — ...czego sobie życzysz?

OPHELIA?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz