26 lut 2019

Od Conrada Cd Sarah

Kobyła pracowała zaskakująco przyjemnie. Była bardzo łatwa w zrozumieniu. Kiedy tylko wystawiałem lekko stopę, przyspieszała. Kiedy cofałem, zwalniała. Koń ideał. Pogoniłem ją parę ostatnich minut i zerknąłem na padok, na którym trening kończyła Sarah. Młoda zabawnie wypinała się w czasie skoku. Pokręciłem do siebie głową. Nie dojrzały pacan. Jest za młoda. Poza tym nie okłamujmy się. Stary cap jak ja nie powinien nawet na nią patrzeć. Dziecko, tyle mogłem o niej powiedzieć. W jej wieku jedyne, o czym myślałem to imprezy i zaliczanie kolejnych dziewczyn. Jezu, jak to parę lat zmienia. Zanim się zorientowałem, jej trening się zakończył. Zsiadła z karusa i ruszyła do stajni. Stwierdziłem, że to wyraźny sygnał dla mnie. Moja praca na dziś była skończona. Następny dzień zapowiadał się wyjątkowo ostro, miałem dwa spotkania biznesowe i parę spraw do omówienia, więc zmęczenie się fizyczne, było w zasadzie idealne. Odprowadziłem lekko zmęczoną kobyłę do boksu i zamknąłem drzwi. Wychyliłem się, patrząc, jak młoda ostrożnie zabiera się za rozsiodływanie konia. Coś mu tłumaczyła, powoli zdejmując siodło i odwieszając je na drzwi od boksu. To samo robiła, kiedy zdejmowała mu ogłowie i zakładała kantar. Wyszła z boksu nadal lekko zajęta sobą.
-Gotowa? -Podskoczyła wyraźnie zaskoczona nagłą obecnością mojej osoby. Podniosła na mnie wzrok i powiedziała:
-Tak. -Podeszła do boksu Joko i założyła jej ogłowie, poprawiając przy tym nachrapnik, który zabawnie zsuwał się klaczy z nosa. Podszedłem do boksu Jinxa i zabrałem się za szybkie siodłanie. Koń cierpliwie znosił moje manewry. Wyszedłem z ubranym koniem i spojrzałem na dziewczynę.
-Nie zgubiłaś czegoś? -Uśmiechnąłem się i zapiąłem swój toczek.
-W życiu. Zawsze jestem idealnie przygotowana. - Podeszła do boku konia i szybko wdrapała się na jego plecy. Westchnąłem i wsiadłem na swojego rumaka. Powoli wyjechaliśmy ze stajni, kierując się do lasku. Dorównywałem jej kroku, czując jak kobyła pod moimi udami, dosłownie rwie się do galopu.
-Wiec... Jakieś plany na jutro?- Starałem się zacząć jakaś normalną konwersację.
-O piątej zaczynam pracę z końmi, skończę koło dwunastej, więc do szesnastej jestem wolna i robię zupełnie nic, a ty? Masz jakieś? - Powoli wjechaliśmy pomiędzy drzewa.
-Ta... Jutro będę cały dzień w robocie. Mam spotkania i trochę do nadrobienia. Lubię to miejsce, mam luz, jeśli chodzi o normalne dni tygodnia, ale jak mus to czasem mus- Wzruszyłem ramionami i pospieszyłem wałacha, bo Sarah ruszyła kłusem.
-Każdy ma pracę. Cieszę się, że ty, chociaż masz luz, ja pracuję siedem dni w tygodniu – Przyznała i zakręciła w piaszczystą drogę.
-Niby tak, ale twoja wynika chyba z większej pasji. I nie masz małej dziewczynki do przekonywania o wszystkim... Czasem mam wrażenie, że to dziecko jest złote. A potem mam ochotę.... No nie wiem, znaleźć nianię albo coś i pójść na dwu dniowy spacer- Zatrzymałem Jinxa, bo przeszliśmy do stępu.
-Tak wiesz, bez zobowiązań.
-Tak, nie wiem, co to znaczy mieć dziecko, nie liczyć obowiązku, jakim są konie. - Odrobina sarkazmu.
-Oj.. To inny obowiązek, Chyba wiesz, o co mi chodzi no nie? Daj się starszemu panu wy marudzić. - Prychnąłem i rozejrzałem się. Las był przyjemnie cichy.
-Sama nie wiem, mi jest dobrze tak, jak jest, jeśli tobie też, to super, jeśli nie, to przecież dziecka się nie pozbędziesz... No, chyba że adopcja, ale nie wydajesz się skory na tę opcję.
-Niee... Nie zrobiłbym jej tego, nie chcę, żeby przeszła przez to... - Złapałem się gwałtownie grzywy konia i starałem utrzymać równowagę. Coś wyskoczyło z krzaków, tym czymś była sarna. Jinx się spłoszył i bardzo szybko ruszył przed siebie. Dopiero po chwili udało mi się złapać jakąś kontrolę nad wałachem. Było to jednak trudne. Wierzgnął i szarpnął łbem. Głośno zakląłem i starałem się jakoś zwolnić konia, który na ślepo gnał aktualnie w las. Nawet nie wiedziałem, gdzie biegł. Czułem, jak całe moje ciało się napina i stara zebrać najwięcej siły ile mogło. Oddaliliśmy się na tyle daleko, że zgubiłem Sarah. I to tak kompletnie. Środek lasu, a ja gnam na koniu. Silne szarpnięcie i nagle powędrowałem na ziemię. Próba złagodzenia upadku nie skończyła się najlepiej. Coś trzasnęło. Gwałtowny ból w ręku mnie ocucił. Przypływ adrenaliny zerwał mnie na nogi i kazał iść. Koń odbiegł, ja, szedłem nie wiadomo gdzie Idealny las. Rękę przycisnąłem do ciała, starając się nie ruszać nią w żadnym stopniu. Zdecydowanie coś uszkodziłem. Klepnąłem się po kieszeniach, telefonu brak. Kontakt ze światem, żaden. Powoli starałem się odnaleźć jakieś punkty zaczepne lasu. Pusto, zero kontaktu. Krzyknąłem. Zero odzewu. Super. Oparłem czoło o jedno z drzew i głośno wypuściłem powietrze. Ja pierdolę. Starałem się kontynuować marsz w nie określonym kierunku. Cisza lasu i chłód powoli dawały mi się we znaki. Jednak co jak co, ale wiosny to jeszcze nie było. Delikatnie potarłem uszkodzone ramię palcami i skrzywiłem się. Chyba złamana, nie byłem pewien, ale kiedyś już złamałem kość. Nos i piszczel dokładniej. Ale teraz nie miałem obok siebie stada ludzi. Nie byłem też pijany, co dałoby mi przynajmniej znieczulenie. Zakląłem i utrzymywałem tępo. Uradował mnie szum samochodów. Wyszedłem z lasu na asfalt. Nie kojarzyłem miejsca, ale lepsze to, niż samotny las. Pomachałem do pierwszego, lepszego pojazdu. Zjechał na pobocze.
,Sarah?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz