19 lut 2019

Od Oliego do Dearden - Walentynki [1/2]

Otworzyłem oczy i jęknąłem. Czemu poranki przychodzą tak szybko? Czemu nie mogłem jeszcze spać? Podniosłem się pół przytomny i strąciłem z piersi ramię, które mnie obejmowało. Ten szczęściarz miał jeszcze pół godziny snu. Podniosłem się cicho i poszedłem do łazienki. Czystość to podstawa. Po porannej toalecie zabrałem się za śniadanie. Niby tak niewiele, ale dobre jedzonko poprawia nastrój. Zerknąłem odruchowo na niewielki kalendarz na stoliku. Dzisiaj walentynki. Ta wiadomość mnie przeraziła. Nigdy nie obchodziłem tego święta... No może nie obchodziłem go w konwencjonalny sposób. Moje walentynki kończyły się w klubie, a potem z kimś... No wiadomo jakie nawyki miewałem. Wychyliłem głowę z kuchni i popatrzyłem na słodko śpiącego Thomasa. Marszczył lekko nos.
- Nie udawaj, nie umiesz udawać, aktorem nie zostaniesz – Fuknąłem i wróciłem do kuchni. Szybko ogarnąłem kawę na wynos i kanapkę. Druga czekała na mojego.... Chyba powinienem nadać temu jakąś nazwę. Może to święto mi się na coś przyda? Podsunąłem chłopakowi talerz z kanapką pod nos i wyszedłem z krótkim:
- Wrócę wieczorem, mam dzisiaj dużo w pracy - Droga do salonu zeszła mi na cichym mruczeniu tekstu jakiejś nowej piosenki, którą ćwiczył Thomas. O dziwo jego muzyka wpadała mi w ucho, wiec nie mogłem nawet puścić sobie tego, co mnie męczy. Ciężko posłuchać, czegoś, co nie istnieje jeszcze w fizycznej formie. Zanim zaszedłem do pracy, wpadłem do okolicznego lokalu po jeszcze jedną kawę. Ta z mlekiem smakowała dobrze nawet po wystygnięciu. Młoda brunetka z uśmiechem przyjęła moje zamówienie.
- Wesołych walentynek – Podała mi niewielkie piernikowe serduszko. O cholera.
- Em? Dzięki?
- Jezu, serio? Zapytaj go o numer i daj już sobie spokój? - Głos zza moich pleców mnie rozbawił. Kolejna brunetka, ta sięgała mi do brody. Miała zadarty nos i iskierkę w oku.
- Niestety, ale, nie mogę. Jestem trochę zajęty – Posłałem dziewczynie za barem uśmiech i zapłaciłem za napój.
- I co dasz swojej dziewczynie tuzin róż na walentynki? -Sarkastyczny głos znów obił się o moje uszy. Zdążyłem już opuścić kawiarnię, więc zaskoczył mnie upór lafiryndy.
- No nie, nie mogę. - Teraz słowa brzmiały już o wiele mniej przyjaźnie z moich ust.
- A to czemu? Nagle jej nie masz?
- Nie bardzo widzę w tym twój biznes, słonko -Wysyczałem przydomek.
- Oj daj spokój, przecież ci dokuczam - Prychnęła
- Oh tak? Więc może dokuczaj komuś, kogo znasz? Będziesz miała pewność, że ci nie jebnie?
- Kobiet się nie bije - Prychnęła i założyła ręce na piersi. Jej słowa nie były wypowiedziane w tym typowym sposobie. Jaki był typowy sposób na wypowiadanie tego stwierdzenia? Naiwny, pusty, lalkowaty. A ona powiedziała to aż wyzywająco.
- Bije się, ale tak, żeby nie było widać. Każdy zasługuje na równość, wpierdol, się do tego zalicza- Prychnąłem.
- Dawaj
- Nie zasłużyłaś, jeszcze - Dodałem ostatnie słowo i powoli odwróciłem się i ruszyłem do salonu.
- To, co jej dasz?
- Nic, bo to nie ONA - Nie odwracając się, odkrzyknąłem.
- Czekaj co? - Dłoń na moim ramieniu mnie rozbawiła.
- Nie wyglądam ci na pedała - Wysyczałem stwierdzenie z lekkim uśmiechem.
- No nie... - Wzruszyła ramionami. Oparłem się o framugę drzwi salonu i czekałem na coś więcej. Popatrzyła na lokal, który na mnie czekał.
- Pracujesz tu?
- Yup, masz przed sobą tatuażystę... Artystę istnego
- Oh..., Wow...
- No... Już powiedziałaś, to co chciałaś?
- Dearden – Wystawiła w moim kierunku rękę.
- Oli – Uścisnąłem lekko mała dłoń i otworzyłem drzwi od lokalu.
<Dearden?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz