9 lut 2019

Od Kitty do Samuela - Walentynki [1/?]

Czternasty lutego. Dzień zakochanych tak? Obudziła mnie dzisiaj, po raz pierwszy od kilku lat w ten dzień, wiadomość od Michaela. Z niedowierzania aż kilka razy przetarłam oczy, jednak później sobie przypomniałam, że przecież rozstał się z Ginger. Wiadomość była jasna i przejrzysta: "Dzisiaj, 18:00, filmy, gry, jedzenie. U mnie.". Dosłownie wszystko czego dzisiaj oczekiwałam. Prosto zauważyć moje nastawienie do tego dnia, kiedy się zna mój charakter i wie się, jak długo nie miałam chłopaka, z którym chętnie spędzałabym to "święto". Właściwie jak dla mnie to tylko dzień, który wywyższa się na siłę, aby jak najwięcej na nim zarobić. Taka prawda, nie oszukujmy się. Jakby ludzie chcieli sobie zrobić kuźwa święto miłości, to nie wydawaliby tysięcy na słodziutkie upominki, od których mi osobiście robi się niedobrze, tylko zostaliby w domu, zrobili sobie kolację przy świecach, obejrzeli jakiś film razem, zakończyli to udanym sportem w sypialni i byłoby dobrze. Co więcej, zaoszczędziłoby im to wielu stresów. Niestety tylko ja tak myślę... a przynajmniej mam takie wrażenie.
Cały dzień krzątam się bez sensu, pakując sobie do torby na "nocowania" jakieś ubranie na jutro, ulubione gry, które Mike ma skłonność zostawiać w moim mieszkaniu. W końcu robię sobie jakieś jedzenie, ponieważ mój brzuch daje mi znać, że jeszcze chwila i dosłownie zacznie mnie kopać po żebrach, żebym coś zjadła. Niewiele myśląc stwierdzam, że płatki kukurydziane z mlekiem mu starczą, jednak pojawia się kolejny problem. Nie chce mi się stać nad tym głupim mlekiem, żeby nie wypłynęło z rondla i nie oblało mi połowy kuchni... Wzdycham ciężko i decyduję się tym razem zjeść płatki z zimnym mlekiem, czego właściwie nienawidzę, ale moje lenistwo nie daje mi wyboru. Rozsiadam się na kanapie z miseczką pełną jedzenia i włączam telewizor mając nadzieję, że może on mnie odciągnie od myślenia o tym, jak wielu ludzi spędzi dzisiejszy dzień z kimś, komu na nich zależy, a kogo ja nie mam. Leci jakiś film, który nie porywa mnie ani żartem ani historią, jednak jest całkiem dobrym odmóżdzeniem, co zauważam już po kilku minutach oglądania go. Jednak jednak wiemy i doskonale rozumiemy, telewizja musi się z czegoś utrzymać, więc nagle w środku dialogu ucinają to niskiego polotu działo kina, aby zamęczyć potencjalnego widza reklamami. Mam wrażenie, że każda z nich jest taka sama. Wielka okazja, dzisiaj Walentynki, masz jeszcze czas kupić coś swojej drugiej połówce, o warto jeszcze puścić kilka reklam prezerwatyw, pomimo że jest środek dnia, oglądają to dzieci, które później będą zadawać niewygodne pytania rodzicom, a zakończmy to lekiem na erekcję. Moja ręka automatycznie wędruje do pilota, aby wyłączyć to wszystko. Przez chwilę siedzę ze zmarszczonymi brwiami i patrzę się na już czarny ekran. Co to właściwie było? Dźwięk wiadomości w moim telefonie powoduje, że dosłownie podskakuję z kanapy i dziękuję losowi, że zdążyłam już zjeść te płatki, chociaż nie pamiętam do końca, kiedy to się stało. Biorę do ręki telefon i odczytuję wiadomość.




- Możesz, jeszcze pojechać, po tę grę, o której ostatnio rozmawialiśmy? - czytam na głos. - Oczywiście, że kuźwa nie - mruczę do siebie, po czym odpisuje szybkie "Jasne". Czasami nienawidzę siebie. Zostawiam na stole w kuchni miskę i idę ubrać się w coś, w czym nie będę się wstydzić wyjść na ulicę. Zakładam raczej mój stały zestaw ostatnimi czasy, czyli czarne rurki, sweter w odcieniu butelkowej zieleni. Wsuwam na nogi ciężkie buty, łapię za płaszcz i torebkę, po czym wychodzę. W drodze po schodach na ulicę wiążę włosy w luźnego koka. Plan na to popołudnie jest prosty. Jazda metrem do sklepu, gdzie wiem, że znajdę grę dla Mike'a, a później powrót, zmiana torby i wyjazd do tego durnia na noc. Dzień jak co dzień, nie?
Pierwsza część poszła mi zaskakująco dobrze, ponieważ ku mojemu niebywałemu zaskoczeniu metro nie było tak zapchane jak zazwyczaj. Złożyłam to jednak nie na Walentynki, tylko na czas, o której jadę, a była to czternasta, środek dnia, tylko dzięki temu, że dzisiaj dostałam wolne. Chyba tak idealnie na dobicie. Mimo tego wspaniałego udogodnienia, czekała mnie spora droga pieszo od metra do samego sklepu, co razem spowodowało, że jestem w nim dopiero o piętnastej. Jeszcze nie tak bardzo zniechęcona zaczynam wędrować powoli po sklepie rozglądając się za już znaną mi okładką i nazwą. Wtedy mój humor równie powoli zaczyna się pogarszać. Powód jest prosty - nie mogę znaleźć tej durnej gry, a ten sklep jest ogromny. W sumie mogłabym zapytać sprzedawcy, ponieważ prawdopodobnie to nowość, więc na pewno by wiedział, że one leżą, jednak po co. W końcu damy wszystko robią samodzielnie... Wreszcie w jednej alejce ją widzę. Na mojej twarzy, nie ukrywam, pojawia się zwycięski uśmiech. Pewnym krokiem idę w jej stronie i po nią sięgam, jednak kiedy ją unoszę okazuje się, że ktoś również ją trzyma, tylko z drugiego końca. Patrzę na półkę. Ostatnia sztuka. Wtedy patrzę na mojego rywala. Jakiś młodziak. Krzywię się chyba równie mocno co on, kiedy patrzy na mnie.
- Jakiś problem? - pytam przez zęby. Ups. Chyba to wystarczająca aluzja, że ma zostawić mnie w spokoju z moją grą.
- Tak. Trzymasz moją grę - oznajmia mi. Co za bezczelność.
- To ty trzymasz moją? - unoszę brew.
- Kochanie, ty wiesz jak się w to w ogóle gra? - bezczelnie śmieje mi się w twarz. Bezczelne. Właściwie patrząc na niego nie przychodzi mi do głowy nic poza słowem bezczelność. - Dla chłopaka?
- Dla przyjaciela - nawet nie wiem dlaczego mu odpowiadam, powinnam dać ku kopa w jaja i odejść z głową uniesioną do góry.
- Gej? - unosi brew.
- Nie. Słyszałeś o czymś takim, że jak kobieta ma zły dzień i w ogóle złe życie, to w Walentynki zajada się lodami i ogląda komedie romantyczne? My wolimy gry i śmieciowe jedzenie - wzruszam ramieniem.
- Wzruszające, ale to nie spowoduje, że oddam ci  m o j ą  grę - odpowiada. Zaciskam na chwilę zęby, aby wziąć kilka głębokich oddechów i spokojnie, rozluźnić uścisk.
- Posłuchaj, to ja byłam pierwsza, to ja jestem kobietą i to ja mam rację, to nie ty się ze mną kłócisz, tylko ja z tobą, więc puszczaj do jasnej cholery tę grę zanim zabezpieczę się dobrym kopem jaja przed rozmnażaniem! - krzyczę mu w twarz, wydzieram z ręki opakowanie z grą, po czym ruszam w kierunku kasy. - Uznaję rozmowę za zakończoną! - rzucam przez ramię.

Samuel?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz