7 lut 2019

Od Kitty cd. Michaela

Obcasy moich jeszcze założonych szpilek cicho klikają na parkiecie, kiedy kieruję się w stronę kuchni, gdzie od rana próbowałam przygotować coś z Bee. Nie żebym nie zrobiła tego lepiej samodzielnie, ale ponieważ to jej mieszkanie, to nie dała się wyrzucić z kuchni, która przecież powinna być naturalnie moim królestwem i wcale mnie nie interesuje, że to jej mieszkanie. Słyszę za sobą kroki, a więc jednak znalazł się ktoś na tyle sprytny, żeby zrozumieć, że ma za mną iść. W tle dalej słychać rozmowy, jednak teraz o wiele cichsze, jakby zdania były wypowiadane takim tonem, abym przez przypadek ich nie usłyszała. Najzabawniejsze jednak dla mnie w tej sytuacji jest to, że ja mam głęboko gdzieś czy oni mówią o mnie, czy nie, ponieważ i tak do mnie wrócą, jak za każdym razem, kiedy to ich niby obraziłam.
Przechodzę do kuchennej części tego ogromnego pomieszczenia i czekam, aż osoba za mną do mnie dołączy, ku mojemu zaskoczeniu, nikt obok mnie nie staje, tylko czyjeś ramiona wsuwają się pod moje ręce, oplatając moją talię. Przekręcam głowę, jednak znajduje ze mną tylko czyjś szeroki tors. Mike. Z trudem zatrzymuję westchnięcie i możliwie najspokojniej odwracam wzrok na blat.
- No i powiedz mi moja droga kto to wszystko wymyślił i dlaczego? - cicho mówi mi do ucha. Łokciem odpycham go na tyle, aby móc swobodnie odwrócić się do niego twarzą. Nadal muszę trochę zadzierać głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy. A lubię to robić, wtedy jest najbardziej bezbronny.
- Cóż. Jakby ci to powiedzieć, jedyne osoby, którym na tobie zależy i które nie zostawią cię jak zbitego, samotnego psa na ulicy jak niejaka kobieta, dla której chciałeś to wszystko - zakreślam w powietrzu okrąg palcem - zostawić.
- Kitty... - zaczyna, jednak ja mu przerywam. Właściwie to już nie przejmuję się tym, że dzisiaj są jego urodziny.
- Posłuchaj mnie uważnie Young, - wbijam mu palec wskazujący centralnie w sam środek mostka - tamta kobieta... powiedzmy, że kobieta, ponieważ szczerze w to wątpię... okazała się dokładnie tym, przed czym cię ostrzegałam i nie, nie powiem ci jeszcze "A nie mówiłam" - tutaj robię cudzysłowie w powietrzu - jednak tylko po co, żeby zostawić to sobie jako deser, kiedy wreszcie zakończy się ta żałosna rozprawa rozwodowa, w której ty pewnie jak zwykle jak miłosierny Samarytanin wszystko jej oddasz. Może to nie jest moja sprawa, - unoszę ręce w geście obronnym - ale przez ten tydzień nie odezwałeś się do nikogo. Nikogo kurwa mać. My się staramy, więc ty też bądź raz mężczyzną i nie graj kobiety w ciąży ze swoimi huśtawkami nastrojów, że o ja to nie chcę niczego na urodziny, a zaraz się przymilasz. Ja cię za dobrze znam, żeby się na to złapać. Plan na dziś jest prosty i czy tego chcesz czy nie zostanie zrealizowany - ciężko wzdycha i przygryza wargę.



- Co on zawiera? - pyta niepewnym głosem, przestępując z nogi na nogę.
- Alkohol, przyjaciół i świetną zabawę. Chciałam zamówić striptizerki, ale Bee jak zwykle musi mi spierdolić cały mój plan - rzucam przez zęby.
- Ostatnio częściej przeklinasz - zauważa i unosi brew. Na dźwięk tej uwagi nie mogę się powstrzymać przed przewróceniem oczami.
- Ostatnio jesteś zrzędliwy jak twoja matka - odgryzam się.
- Uważaj Eacker, bo jeszcze ci się odgryzę - udaje, że mi grozi, na co parskam śmiechem.
- Wiesz co - odwracam się do blatu, łapię dwa przypadkowe półmiski, napełnione koreczkami, po czym odwracam się i wciskam mu je w klatkę piersiową. - Lepiej to zanieś zanim doprowadzisz mnie do szału, staruszku.
- Tak jest milady - posyła mi szelmowski uśmiech, na którego widok tylko się krzywię, co wywołuje u niego atak niekontrolowanego śmiechu. Kiedy jednak odchodzi w stronę przyjaciół, moje skrzywienie łagodnieje. Dawno nie słyszałam jego śmiechu. Biorę to za dobry znak dla powodzenia dzisiejszego wieczoru. Zostało jeszcze tylko wziąć głęboki wdech, gładzić na biodrach moją przerażająco prostą sukienkę z czarnego aksamitu. Biorę kolejne dwa półmiski z przekąskami, zastanawiając się kto to tak właściwie zje. Jednak kiedy idąc do salonu podnoszę wzrok, widzę jak naszych trzech postawnych mężczyzn pałaszuje po dopiero co postawionym na stole jedzenie i wszystkie moje obawy znikają.
- Z kim ja się przyjaźnię... - wzdycham ciężko, na widok tego prawie aż zwierzęcego ich zachowania.
Wieczór rozwija się bardzo szybko. Nagle ktoś rzuca temat toastu i po krótkiej kłótni i obliczeniach co najmniej na poziomie studiów matematycznych wychodzi nam, że tym razem powinien wznosić do Dominic. Szatyn z niemałą energią i zapałem postanowił "zrobić nam łaskę" i wygłosił pełne żenujących momentów z życia Michaela Younga przemówienie, które zakończyliśmy śpiewaniem sto lat, które wyszło jak zwykle okropne i wypiliśmy pierwsze kieliszki alkoholu. Pierwsze, ponieważ po nich nastąpiło wiele, wiele, a nawet o wiele za wiele więcej. Zanim się obejrzałam siedziałam na kanapie naprzeciwko Bee, która zdegustowana prowadziła, a raczej próbowała prowadzić rozmowę z całkiem już pijanymi Michaelem i Dominiciem na temat kobiet. Nagle obok mnie znalazł się Axel z już standardowo rozpiętą koszulą, co oznaczało, że on też jest nieźle podchmielony. Teraz odwraca się od rozmowy i przez chwilę przygląda mi się z uwagą i nawet zmartwieniem. Zarzuca ramię na oparcie sofy, które po chwili opada na moje ramiona. Nie walczę z nim, wtulam się cała w jego bok. To zaskakujące, że zawsze kończymy w tym samym miejscu, w tej samej pozycji.
- Czy tylko mi się wydaje, czy on od dobrej godziny nie może się zamknąć o tej seksownej pielęgniarce, co jest nowa na oddziale, a która zaskakująco szybko go podnieca? - cicho śmieje się pod nosem, na co kręcę głową.
- Obrzydliwe - stwierdzam, a chłopak tylko potwierdza moje słowa skinieniem. Jego palce przeczesują powoli moje włosy. Uwielbiam kiedy to robi, to jedna z najbardziej uspokajających mnie rzeczy, jakie tylko potrafię sobie wyobrazić. Po chwili jednak wracają do mnie wcześniejsze myśli. - Czy on naprawdę może być tak głupi?
- Wiesz... Prawda jest okrutna, mężczyzna ma pewną rzecz, powiedzmy, między nogami, które kobiety, takie jak ta pielęgniarka prawdopodobnie, bardzo lubią. Więc tak. On może być aż tak głupi i niestety na co już nic nie poradzimy, ponieważ popęd seksualny to podświadomość, a nie zachcianka.
- Nie pomagasz Axel, te twoje poglądy w stylu Freuda tym bardziej - szepczę do niego, na jego twarzy pojawia się krzywy uśmiech.
- Wiem Katy, wiem. Jednak chyba już dawno temu ustaliliśmy, że lepiej być zranionym niż mieć nadzieję po nic - przypomina mi, na co przewracam oczami, dalej skrzywiona. Nie lubię jak mi o tym przypomina. Przed kolejnym zdaniem z ust chłopaka chroni mnie Bee, która przypomina sobie o szampanie, który powinien być w zamrażalniku, a który mieliśmy wypić. Oczywiście zawołała Axela, żeby go otworzył jako najbardziej trzeźwy mężczyzna z towarzystwa. Już kiedy widzę jak wracają do nas z kieliszkami czuję, że to zły pomysł. Chociaż kiedy patrzę na nadal grających w twistera Mike'a i Doma, akurat ustawionych w dosyć dwuznacznej pozycji, mój umysł podpowiada mi, że gorzej już nie będzie, więc nie mam się czego obawiać. Dostaję kieliszek i biorę łyk bąbelkującej cieczy, na której smak ponownie się krzywię. Nienawidzę szampana, jednak to najszybszy sposób na ostateczne dobicie się tego wieczoru. Axel unosi na mnie brew w niemym pytaniu. Kiwam delikatnie głową i spuszczam wzrok na moją dłoń, którą ułożyłam na udach. Nagle mój już dosyć stary lakier, pokrywający jeszcze moje paznokcie wydaje się najciekawszą rzeczą na świecie. Chociaż dobrze wiem, że to tylko sposób na uniknięcie wzorku młodszego chłopaka. Każdy łyk, to kolejny krok do odcięcia się od świata żywych. Dan zawsze powtarzał, że zejście z procentów to zabójstwo, szczególnie w takim stanie jak mój. Mam nadzieję, że i tym razem mój starszy brat się nie mylił.
Teraz jednak mój wzrok wędruje ku Mike'owi. Dosłownie nie mogę go oderwać. Właśnie w takich chwilach, kiedy mój umysł jest lekko zamglony widzę najwyraźniej jak silne uczucia wykształciły się we mnie ku niemu w ciągu tych tak wielu lat naszej przyjaźni. Uczucia, które nigdy nie zostaną odwzajemnione, przez jakieś Ginger-podobne suki, albo seksowne pielęgniarki, które bez najmniejszych oporów rozłożą przed nim nogi. W końcu on jest zajebiście przystojny. Tak bardzo przystojny, że po części sama im się nie dziwię. Zaraz jednak wracam myślami do Ginger i niego i do tego, co działo się w ich domu, w ich sypialni i tego co w niej robili... Nagle czuję się jak kobieta w ciąży. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję na dywan, tak dosłownie z niczego. Zrzucam więc szybko z moich stóp szpilki, których już szczerze i tak miałam dosyć i biegnę do łazienki. Kiedy jednak dobiegam na miejsce i pochylam się nad sedesem, zauważam kilka istotnych rzeczy. Po pierwsze zniknięcie Michaela sprzed moich oczu znacząco mi pomogło, po drugie zimne płytki łazienki, o które właśnie oparłam głowę i ramię kojąco działają na moje rozpalone alkoholem ciało, a po trzecie to chyba nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Moja teoria zostaje jednak obalona, kiedy drzwi łazienki się uchylają, odsłaniając moim oczom Axela. Przysięgam, że ten gówniarz to mnie zawsze i wszędzie znajdzie. Jak kuźwa jakiś pies gończy czy coś. Zamyka za sobą delikatnie drzwi i siada obok mnie na równie zimnej co płytki podłodze. Wskazuje palcem na sedes, ale tylko kręcę głową.
- Jak przybiegłam, to mi przeszło - odpowiadam dziwnie zachrypniętym głosem. Kiwa głową.
- Wcześniej się zwiniesz? - pyta, jednak nie patrzy na mnie. Niewiele myśląc wzruszam ramieniem, zaraz jednak się poprawiam.
- Nie wiem. Zastanawia mnie tylko, czy mój dłuższy pobyt tutaj ma jakiś sens. Znowu sobie przypomnę sobie o jego durnej wspaniałej, wielkiej miłości Ginger i tym razem zdecydowanie puszczę pawia na dywan Dearden, a wtedy ona mnie zabije... albo Adaline. One sobie są jakieś chore - moja uwaga wywołuje u niego cichy śmiech.
- Ale tego im nie powiesz - uśmiecham się. Sprytny chłopiec.
- A tutaj akurat muszę przyznać ci rację. Myśląc jednak logicznie, po co mam robić sobie tutaj wrogów? Na razie wystarczy mi aktualna ich liczba, do której pewnie i tak nie potrafisz się doliczyć przedszkolaku.
- To chyba najłagodniejsza obelga w moim kierunku jaką w życiu usłyszałem od ciebie. Na pewno dobrze się czujesz, śliczna?
- Jesteś okropny - delikatnie uderzam do w ramię. - Od kogo się tego wszystkiego nauczyłeś?
- Od mistrzyni - pochyla się ku mnie i całuje mnie w policzek, który nie opiera się o chłodne płytki łazienki.
- Moja największe dzieło - zmierzwiam mu włosy, a on chichocze jak nastolatka. Dzieciak. - Odprowadzisz mnie do drzwi, prawda?
- Mogę nawet do domu, jeśli chcesz - odpowiada już całkiem poważnie.
- Powinnam jakoś sobie poradzić. W końcu jestem silną, niezależną kobietą z pieniędzmi i wiem jak działają taksówki. A może w taksówce nie spotkam seryjnego mordercy, który mnie zgwałci, a później zabije i zakopie w lesie.
- Wiesz, takim gadaniem, to wcale mi nie pomagasz - podnosi się i podciąga mnie na równe nogi. - A nawet sprawiasz, że jeszcze bardziej się martwię.
- Jak zwykle, kochany Axelek, więc martwi o mnie tak? - kładę mu dłonie na policzkach i delikatnie ściskam mu twarz. Wygląda tak słodziutko. Dosłownie jak mała słodziutka rybka z niebieskimi oczkami. Szybko jednak zbiera moje ręce od swojej twarzy, jak zbuntowany nastolatek, kiedy jego ciocia ośmiesza go w ten sposób przez dziewczyną, która mu się podoba.
- Jesteś niemożliwa Heather - kręci głową i otwiera drzwi, wyprowadzając mnie na zewnątrz łazienki.
- Może i jestem, ale nadal mnie kochasz i uważasz za najcudowniejszą przyszywaną starszą siostrę na całym świecie - wzruszam ramionami.
- Aleś się upiła... - wzdycha.
- To wszystko jego wina. Ty jeden wiesz, że to jego wina - mówię już przyciszonym głosem, ponieważ jesteśmy zbyt blisko potencjalnego źródła zagrożenia, czyli Mike'a. Bez słowa wytłumaczenia do reszty naszych nadal się bawiących przyjaciół Axel podprowadza mnie pod same drzwi i pomaga mi założyć płaszcz, po chwili przynosi mi również torebkę, gdzie wkłada szpilki. Chwilę błagam go, żeby pomógł mi założyć buty, czemu na szczęście ulega. Już prawie czuję się wolna, łapiąc za klamkę i mam odwracać się, żeby krzyknąć szybkie "Na razie frajerzy", kiedy odzywa się ze mną zbyt dobrze mi znany głos.
- Już idziesz Kitty? - nie mogę się nie odwrócić, myślę i odwracam się. Stoi taki skruszony, lekko się chwiejący, jednak na jego ustach gości łagodny uśmiech, który mówi mi, że jednak dobrze się bawił tego wieczoru. Omiatam go całego wzrokiem i mam nadzieję, że nie jest on za bardzo nachalny.
- Emmm... cóż... ja... - gubię się w tym, co właściwie chciałam powiedzieć i powoli zaczynam się bać, że zaraz palnę coś głupiego, wydaję więc z siebie tylko "Mhmm" i głupia czekam na jego reakcję zamiast uciekać.

Mike?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz