12 lut 2019

Od Louise do Adama - Walentynki [1/2]

          Walentynki.
          Wa-lę w tyn-ki.
          Wszechobecny klimacik porównywalny nawet do tego świątecznego, albowiem gdzie tylko nie spojrzysz, twoim oczom ukazują się tony brokatu, miliony serc, romantyczna muzyka i na pozór idealne prezenty poustawiane na półkach każdego sklepu. Jak zdecydowana część populacji Avenley River, do pewnego czasu wcale nie szalałam za tymże świętem. Jeżeli mam być tak dokładna, nie lubiłam walentynek nawet w zeszłym roku, choć spędziłam je z Sam na walentynkowym olewaniu walentynek. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało mi się, że czternasty luty spędzę świetnie, ponieważ wtedy między mną a Noah było świetnie. Później sytuacja z Aaronem, wszystkie moje nadzieje poszły się walić. A teraz jest dobrze, a w formie kolejnych przeprosin zastanawiam się nad prezentem dla mojego chłopaka.
          Hej, nareszcie nie będę musiała obchodzić dnia singla piętnastego lutego.
          Sięgam po telefon i przeglądam Rivenley w poszukiwaniu pomysłów na podarunki. Natrafiwszy na post z dużą ilością komentarzy, wchodzę w tę sekcję i przeglądam wypowiedzi kobiet.
          April Ginny Smith: Dla mojego męża zamówiłam koszulkę z własnym nadrukiem. Myślę, że to super pomysł :D
          Pomimo tego, iż w niektórych związkach może być to świetny pomysł, nie jestem przekonana — uważam, że to nieco… dziecinne. Nie tyle, co dziecinne, ale bezsensowne. Przecież on nie będzie w tym chodził.
          Felicity Bon: Z racji, że Alec uwielbia kino, kupiłam nam bilety na trzy seanse. Właściwie to jest to długi seans.
          Kino początkowo wydaje się być opcją świetną, więc wchodzę na stronę internetową najbliższego, szukając odpowiednich filmów. Niestety, żaden z nich nie wydaje się być idealnym, więc skaczę na kolejną stronę i tak do znudzenia. Wszędzie grają komedie romantyczne, a zanudzanie Noah tego typu rozrywką byłoby dosłownym grzechem. Wracam na Rivenley i scrolluję dalej.
          Kelsey James: Życie z miłośnikiem rajdów jednośladów nie jest proste, ale tego jednego dnia spróbuję go uszczęśliwić i dam mu bilety na najbliższe wydarzenie nieopodal stolicy. A, dorzucę jeszcze czekoladę, bo tak się składa, że dostałam ostatnio taką ogromną, a, niestety, jej nie lubię. Chłopak jeszcze jej nie widział, więc nie ma żadnych przeszkód, haha!
          Rajd nieopodal stolicy? Czyżby w naszej okolicy ktoś szykował motocyklowy event? Wchodzę na stronę miasta i szukam jakichkolwiek informacji na ten temat. Gdy trafiam na post związany z tym, zagłębiam się w temat. Kilka chwil zastanawiam się jeszcze, czy Noah lubuje się w tematyce jednośladów. Ostatecznie rezygnuję, obawiając się nietrafnego prezentu.
          Marylin McDave: A ja idę za głosem tradycji i dzisiaj wybieram się do jubilera kupić zegarek. Chociaż wydaje mi się, że i tak będzie się spóźniał, eh.
          Och, tak! Zapomniałam o klasyce, jaką jest zegarek. Nie widywałam żadnego na jego nadgarstku, więc, czym prędzej, biegnę do ojca na parter, by zapytać go o kilka spraw.
          Sączy kawę w salonie, oglądając najnowszy odcinek Hero to Zero. Siadam na fotelu obok.
          — Gdzie kupiłeś ten zegarek? — wskazuję na złoty dodatek na jego przedramieniu.
          — W sklepie — mruczy. — Poczekaj, oglądam.
          — Tato! — prycham. — U jubilera w Fair Rocket?
          — Nie, dlaczego tak uważasz? Nie byłoby mnie stać. To prezent od twojej matki, kupiła go bodajże w Bijoux w Delcie. Tak właściwie to tani też nie był — przyznaje w końcu, nie spuszczając wzroku z telewizji. — A dlaczego pytasz?
          Powiem mu prawdą, co za sekret?
          — Walentynki. Szukam prezentu dla Noah i wydaje mi się, że to naprawdę dobry pomysł — odpieram. — A z racji, że ty niemalże zawsze zegarki nosisz, pomyślałam, że mógłbyś mi doradzić.
          — Mamy iść razem do galerii handlowej? — dziwi się, a ja tylko kręcę głową. — Na całe szczęście. Nie wytrzymałbym nawet, gdybyśmy kupowali coś, na czym się znam. — Pusty kubek odstawia na stół, przybliża się do mnie i odsłania swój zegarek. — To cacko kosztowało ją całą wypłatę.
          — Byłbyś milszy!
          — A idź do diabła.
          Mruczę coś i w końcu odchodzę. Wróciwszy do pokoju, pakuję potrzebne rzeczy do torebki i sięgam po telefon, wybieram numer Sam i dzwonię.
          — Cześć, Lou, dawno cię nie słyszałam. No… co z Noah? — Przez jej ciepły głos wracam myślami do tej sytuacji w kawiarni, gdzie dowiedziałam się dość istotnej rzeczy. — Znowu…
          — Nie, nie — zaprzeczam. — Wszystko jest dobrze, moja droga przyjaciółko. I tak, gratulacje, chodzi właśnie o Noah. Bo są walentynki, a ja chcę kupić mu coś na prezent. Zdecydowałam, że to będzie zegarek.
          — Co mi do tego? — pyta dość poddenerwowana.
          — O matko, Samatha, co się stało? Zachowujesz się, jakby ktoś cię zmuszał do tej rozmowy — wzdycham na zachowanie przyjaciółki. — Chciałabym, żebyś poszła ze mną do Delty i wybrała zegarek, ot, co ci do tego — wyjaśniam. — Ale widzę, że jesteś niezbyt chętna.
          Czuję na nogach coś ciepłego — nim nadążam spojrzeć, rozlega się głośnie miauknięcie. Wolną dłonią głaszczę Kota.
          — Pozdrów Kota, bo on też domaga się towarzystwa. Tak samo, jak ja! — warczy. — Odkąd masz tego swojego Noah to non stop słyszę tylko o nim, ciągle z nim wychodzisz. Facet zajął pierwsze miejsce w twoim życiu! Och, jeszcze ten Theo, który nagle okazał się być lepszym przyjacielem, niż wieloletnia Sam. Bo co? Jest bezdomny i nagle, ach, jaki silny, jaki kochany. Boże, Louise, jesteś naiwna. Ale, ale, hej, któż to zdradził Noah z jego brate…
          — Przestań, Sam! — przerywam jej w końcu. — Nie mogę tego słuchać. Jesteś… egoistyczna. Naprawdę nie potrafisz mnie wesprzeć, tylko zaczniesz robić mi sceny, że akurat teraz pogorszył nam się kontakt? Litości, moje życie nie obraca się wokół ciebie, nie masz prawa robić mi wyrzutów na ten temat. Wiesz co? Pójdę do tej pieprzonej Delty i nawet nie myśl, że teraz wszystko będzie okej. I ja, i ty jesteśmy dorosłe, a zachowujesz się jak przedszkolak, dobry Boże.
          Rozłączam się, unikając ciągnięcia rozmowy. Wydaję z siebie przeciągłe jęknięcie i rzucam się na łóżko, uważając, by nie uszkodzić leżącego na mnie Kota.
          Po pół godziny zbieram się w końcu z domu, dając znak rodzicom, iż wrócę pod wieczór. Zbliża się piętnasta — godzina szczytu. Wszyscy wychodzą z pracy, a jeżeli nie teraz, to za godzinę. Tworzy się sajgon, a teraz, przed walentynkami, napotkam z pewnością dziesiątki par i ludzi, którzy wybierają prezenty dla swojej połówki. Będę hipokrytką, gdybym powiem, że ich nie lubię, w końcu ja sama przychodzę tam w owym celu.
          Nieomylnie. Cała galeria kipi od tłumów (z tego względu zrezygnowałam z pożyczenia samochodu od mamy i przystałam na komunikacji miejskiej, choć i tak czułam, że brakuje mi powietrza i przestrzeni), więc z trudem wciskam się do środka. Nie rozbieram się, a jedynie rozsuwam suwak od kurtki. Lawirując między ludźmi uważam, by nie nastąpić na jakiegoś psa, których, pomimo zakazu, było tu od groma. Rzadko kiedy widuję aż tyle ludzi w Delcie. Ach, cóż się dziwić, nie bez powodu okrzyknięta jest największym centrum handlowym w całym kraju. Zastanawiam się kilka chwil, gdzie mogłabym znaleźć zegarek idealny za cenę niższą, niż pozwoli mi moje konto bankowe. Wtedy przypominam sobie sklep, z którego pochodzi zegarek ojca — Bijoux. Nie wiedząc, gdzie znajduje się ten jubiler, podchodzę do dużej tablicy elektronicznej i wyszukuję. Trzecie piętro, zaraz przy strefie gastronomicznej. Chwila moment, dlaczego są dwa Bijoux… och, boże, zgubię się tutaj prędzej czy później. W końcu podejmuję decyzję o odwiedzeniu tego niżej, na piętrze pierwszym. Widząc tłok przy windzie i schodach ruchomych, wybieram zwykłe, choć i tak wciąż obijam się o ramiona niewinnych turystów i tubylców. Po piętrze chodzę jakieś pół godziny, zanim nareszcie znajduję wyczekiwanego jubilera. Z ulgą wymalowaną na drobnej twarzy wchodzę, lecz automatycznie zostaję wypchnięta przez… więcej ludzi. Słowo, w tej chwili nie ma gdzie patyczka wstawić, bo wszędzie ktoś stoi, ktoś się kręci, ktoś podziwia, ktoś kupuje. Zrezygnowana opuszczam Bijoux i stoję tak dobre kilka minut, aż wpadam na pomysł numer dwa — sklep na piętrze trzecim. Już ze zrezygnowaną miną wlekę się dwa poziomy wyżej, przeżywając tę samą katorgę. A gdy, powiedziałoby się, nareszcie, staję przed lokalem z niemałym wyczerpaniem, zdaję sobie sprawę z faktu, iż jest… zamknięty. Po prostu zamknięty. Na szarej kurtynie wywieszona jest kartka, że został przeniesiony na pierwsze piętro, czyli tam, gdzie byłam kilka chwil temu. Błąd systemu, pieprzonego systemu. Przeklinam Noah w myślach i smętnym krokiem kieruję się w stronę strefy gastronomicznej, gdzie czeka na mnie lodziarnia. Zamawiam duży przysmak z czterema gałkami lodów (orzech włoski, sorbet malinowy, czekolada i jogurt wiśniowy) i zajmuję… wróć, żadnego miejsca nie zajmuję, bo pieprzone rodziny z dziećmi postanowiły zająć dziewięćdziesiąt dziewięć stolików w ca-lu-siej strefie, przez co jestem zmuszona ponownie stąd wyjść, by po-now-nie wsunąć się między pie-przo-ne tłumy ludzi w Delcie. Biorę trzy oddechy i odwracam się. Nie, nie wyjdę stąd. Nie, usiądę gdzieś. Mam w dupie szczęśliwe familie i zakochane pary. Po prostu podchodzę do pierwszego lepszego stolika, pytam, czy krzesło jest wolne i biorę je, ustawiając gdzieś w kącie. A więc, niczym najgorsza idiotka, siedzę gdzieś w totalnym zadupiu strefy gastronomicznej i zajadam się lodami, cieszę się jak dziecko i ogólnie serdecznie polecam właśnie takie spędzanie okresu przedwalentynkowego. Samotnie. Pośród tysięcy ludzi. Jedząc czterogałkowy deser. Zajebista zabawa.
          Po godzinie męczarni z lodami i sprawdzaniu Rivenley w oczekiwaniu na przeludnienie, nareszcie udaje mi się wepchnąć do Bijoux. Krążę złotymi alejkami i rozglądam się na lewo i prawo. Zegarki, które znajdują się zaraz przy biżuterii damskiej, są naprawdę przeróżne, a ich ceny wahają się od stu do nawet trzech tysięcy avarów. Chcąc odnaleźć idealny, patrzę zarówno i na wygląd, i na cenę. Cechą, którą musi posiadać mój przyszły zakup, jest skórzany pasek. Przeglądam wszystkie, oddając się pięknu każdego z nich.
          — Jakie śliczne… — wymsknęło mi się.
          Wtem odwrócił się do mnie nieznajomy mężczyzna.
          — Do mnie pani mówi? — pyta, uśmiechając się lekko. — Faktycznie, te bransoletki mają swój urok.
          O. Mój. Boże. Dlaczego, po co i jeszcze raz, dlaczego. Na moich policzkach pojawia się rumieniec, co ukrywam pod rudymi włosami, kręcąc lekko głową. Jest mi tak cholernie wstyd.
          — Nie — wyduszam w końcu. — I tak, ma… t-to znaczy, są śliczne.
          — Zegarki? — Rzuca wzrokiem przez moje ramię. — Ciekawy pomysł.
          — Dla chłopaka — mówię już nieco pewniej. — Podejrzewam, że szukasz czegoś dla dziewczyny — rzucam. Po chwili zaczynam żałować tych słów, lecz chłopak, wydawałoby się, nie ma nic przeciwko temu… stwierdzeniu. — N-nie chcę być wścibska.
          — Nie, nie. — Jego kąciki ust ponownie unoszą się. — Dla przyjaciółki. W końcu walentynki są nie tylko dla par.
          — No… tak. Na pewno będzie jej bardzo miło — mówię, podchodząc bliżej do gablotki z biżuterią damską. Na lewej ręce mężczyzny zauważam błyszczący się dodatek. — Znasz się może na zegarkach?
          Okazuje się, że faktycznie co nieco wie i, dzięki niemu, ratuję prezent dla Noah. Doradza mi, a wpół rozmowy przerywa nam cukierkowy głos tutejszej pracownicy.
          — Dzień dobry, proszę państwa. Dzisiaj możecie skorzystać z naszej promocji dla par. Obejmuje caały asortyment! — Wskazuje ręką na caały asortyment. — Wystarczy zgłosić się do kasy.
          Czuję, jak jego łokieć trąca mój bok, więc spoglądam wymownie w stronę nieznajomego.
          Do kas idziemy, niestety, razem.
          — Witamy państwa serdecznie. Czy wasze zakupy podlegają pod rabat?
          Już otwieram usta, by udzielić przeczącej odpowiedzi, ale znów dostaję kuksańca od pana zaoszczędzę-więcej-pieniędzy-na-nieświadomej-dziewczynie.
          — Tak. Jesteśmy zainteresowani pewnym zegarkiem i zestawem biżuterii — odpowiada za mnie.

Mój drogi ADAMIE?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz